OSTATNI LIST BERSEDAROSA, cz. 2
„[…] Z jednej strony bardzo kontent byłem ze swoich odkryć, z drugiej pochłonęły one mnóstwo czasu, z którego jeno dziesięć dni mi się ostało, a nadto wciąż nie wyłowiłem pokrewności nijakiej między strzygami a grobowcami ze Wzgórza Czaszek. Do Astimary nie miałem nadziei się dostać, na zapuszczenie się na ziemie strzyg (skoro i tak wkrótce umrzeć mam, to mógłbym się porwać i na to), czy powrót i badania na Bubaraku czasu już nie stało. Jedyne zmyślne rozwiązanie, jakie mi się nasuwało, to podróż do Wyroczni. Jako miejsce posiadające swą niesłychanie bogatą książnicę, a nadto leżące na pograniczu terytorium strzyg, wydawało mi się pierwszorzędnym konceptem, który szansę miałbym uskutecznić w czasie, który mi pozostał. Ponadto miałem tam swego przyjaciela, Tajtallisa, który świątynną biblioteką włodarzył i na którego protekcję bardzo liczyłem. I nie zawiodłem się. Gdy wyłuszczyłem Tajtallisowi po co przybywam z jednej strony, lawirując wokół rzeczywistych motywacji i tego co się ich tyczyło, a z drugiej usiłując mu uświadomić wagę tego przedsięwzięcia, Tajtallis, jak to często miał w zwyczaju, wbił wzrok w moje oczy i przez długi czas milczał. „Nader ci na rzeczonej wiedzy zależy, przyjacielu. Prawda?” – westchnął niemalże. „Na niczym mi nigdy bardziej w życiu nie zależało” – odparłem, starając się w tonie swym przemycić wskazówkę, że to kwestia mego życia i śmierci. „A więc dobrze” – Tajtallis spuścił wzrok i znów chwilę milczał. „Musisz jednakoż świadomym być, że to co ci objawię, istnieć nie powinno, a gdyby kto się zwiedział o tym, że jednakowoż istnieje, kosztowałoby to mą głowę. Zawierzam więc żywot swój twej dyskrecji, w którą nigdy wątpić powodów nie miałem”. Przyrzeczenie więc wróżowi złożyłem, że niczym mogiła milczał będę (co właśnie łamię, pisząc te słowa, ale znając Cię, nie czuję bym Tajtallisa narażał na jakieś przykrości). Wziął mnie tedy za rękę i wąskimi, pogrążonymi w półmroku korytarzami zawiódł do maciupeńkiej celi, zamkniętej na cztery spusty. W jej wnętrzu panował całkowity mrok, przeto Wróż zapalił dwie świece, które spoczywały na ustawionym na środku celi kamiennym stole. Oprócz onego stołu w celi była jeno nieduża półka z kilkoma księgami i kamienna ława podług jednej ze ścian. Tajtallis zablokował drzwi od środka, a następnie podszedł do półki z książkami, chwilę pogrzebał coś przy jednym z kamieni i wydobył go ze ściany. Z wnętrza powstałej w ten sposób wnęki wywlekł jakąś, pokrytą kurzem i skruszoną zaprawą, księgę, a raczej pozbawioną obwoluty kupę luźno złożonych kartek. Położył ją na stole. Chwilę milczał, po czym ozwał się w te mniej więcej słowa: „To, co widzisz przed sobą, mój przyjacielu, to rękopis, który sam Wielki Wróż kazał mi pod groźbą klątwy i śmierci zniszczyć. Nie wiadomo kto onę księgę przyniósł do Wyroczni. Wiadomo, że bez mała cztery… może być nawet pięć roków temu, ranną porą przybył do celi mej Rysoriot, jeden z nowicjuszy, i oznajmił, że ktoś jakie pisma zostawił przy Furcie Życia, gdzie nasz personel kuchenny resztki jadła ciska, co to nimi koczujący wokoło murów Wyroczni nędzarze się żywią. Podziękowanie wyraziłem Rysoriotowi i złożyłem ów zwał arkuszy na swym stole. Potem do swych zajęć powróciłem, by dopiero po zmierzchaniu zajrzeć do rękopisu. Ów skreślony był kulawym pismem, karty polepione, nielicha część zapisków rozmyta od wody. Powolim wertował strony i szmat czasu spędziłem, co by ustalić, z czym dane mi było obcować. Gdym tego dokonał, choć bliżej jutrzni niż zmierzchania było, zara żem Wielkiego Wróża budzić kazał. Jakem wyłuszczył, co do mych rąk trafiło, pryncypał nasz w okamgnieniu resztki śpika strząsnął i niepospolicie żywo o to, czy jeszcze kto rękopis widział, zagadał. Odrzekłem, że Rysoriot. Wielki Wróż nakazał służbie migiem go na nogi zerwać i przed oblicze swe przywieźć. Nieszczęsny nowicjusz tak przestraszony był nocnym przywołaniem od najwyższego zwierzchnika, że najsamprzód wydukać choć pół słowa był niezdolny. Koniec końców udało mu się wystękać, że ni fragmentu nie czytał i pojęcia nijakiego nie ma, co zacz. Wielki Wróż odesłał go do łoża, a mi zakomenderował, by rękopis migiem w płomienie rzucić. Świadom jednak treści, bynajmniej nie takiej, jakiej Wielki Wróż się obawiał, ale jeno tego, co strzyg się tyczyło, nie mogłem poważyć się na zniszczenie bezcennej relacji. Niezdolny byłem pozbawić świata jedynego zapisu wędrówki przez ziemie strzyg”. „Ale czego tak bardzo Wielki Wróż się obawiał?” – zapytałem, gdy Tajtallis skończył swą opowieść. Znajomy kapłan znów westchnął głęboko. „Zapiski te” – zaczął powoli – „sporządził niejaki Turghar zwany Tym Który Uciekł. Swego czasu zausznikiem Wielkiego Wróża był, ale w nieznanych mi okolicznościach pewnego dnia zbiegł był z Wyroczni. Powiadali, że znał wszystkie sekrety Wielkiego Wróża, takoż bezecne manipulacje jakich Wyrocznia i jej zwierzchnik względem wielu koronowanych głów się dopuszczali. Ponoć groził, że je wyjawi. A to pogrążyłoby nie tylko Wielkiego Wróża, ale wierutnie zszargałoby autorytet Wyroczni, która od zarania dziejów władcę świata namaszcza. Kiedy przełożony nasz odkrył, że Turghar uciekł, to nie jeno straż Wyroczni za nim posłał, ale również umyślnego do Dordony z żądaniem postawienia na baczność całych wojsk i straży Królestwa. I instrukcyję co z pojmanym zrobić – od razu łeb ściąć i przesłać do Wyroczni. Turghar świadom był, że nie ma miejsca w cywilizowanym świecie, gdzie ukryłby się przed gniewem Wielkiego Wróża, dlatego zaszył się na bagnach na terytorim strzyżym, tam gdzie żaden człek nie poważyłby się wkroczyć. Chrobry był, tego odmówić mu nie sposób, i pewnikiem życiem to przypłacił, bo słuch po nim zaginął.” Wstałem serdecznie Tajtallisa uściskać i dziękować za wielką przysługę. Świadomy byłem, że rękopis Turghara jest dokładnie tym, czego szukam i że jeno on jest w stanie objaśnić związek pomiędzy strzygami, numerologią zumeridyjską i Wzgórzem Bubarak. I nie myliłem się.
Wertowanie i odszyfrowywanie niewiarygodnie zniszczałych kart mnóstwo czasu mi jednakowoż zabrało. Poza fizjologicznym przymusem nic nie było w stanie z sekretnej celi Tajtallisa mnie wywlec, a sam piastun mój jadło przez wszystkie te dni mi znosił. Imaginowałem sobie Turgharowe dzieło jako etnograficzne opisanie obyczajów strzyg, coś na kształt na przykład pracy Dulnabara z Siranomy względem półsestrii. Ale byłem w błędzie. Gdy jeno Ten Który Uciekł wkroczył na ziemie, które kartografowie przypisują osadnictwu strzyg, uświadczył jeno ciszę i pustkę. W tej niewiarygodnie nieprzeniknionej puszczy uderzył go niemal całkowity brak zwierzyny, takoż ich śladów i odgłosów. Nocami cisza aż kłuła w uszy: „[…] [nieczytelne]ięty oną pustką, [nieczytelne] nicością [nieczytelne]dałem w [nieczytelne] [nieczytelne] obłędu, mamideł, [nieczytelne] [nieczytelne] [nieczytelne], zasnuwała, takoż obnażała [nieczytelne] i bełtała [nieczytelne] namacalnej pustki takoż odczuwalnej jeno, ale tak dotkliwie, jakoby z drzewa spadła i wgnieść w ziemię chciała złowrogiej [nieczytelne] obecności”. Słowa o notowanej zmysłami pustce i ciszy oraz jakowejś nieokreślonej przez kategorie mierzalne istocie, której wszechwidzące oczy wciąż śledziły każden jego krok, wyłaniają się co chwila w opowieści Turghara. Nie mylę się raczej, zwąc ten stan popadaniem w obłęd, co z kolejnymi stronami jego dziennika stawało się coraz bardziej bezsprzeczne. W końcu ów nieszczęśnik nie pisał o niczym innym, jak o tej niewidocznej sile, której igraszką się stał i która, żywiąc się jego strachem (mimo że jadł dużo, bo znawcą będąc bagiennej flory bez trudu przychodziło mu znajdywanie tego, co zdatne do spożycia, to chudł w przerażającym tempie), w każdej chwili wymazać może ten figiel, którym był jego żywot. Turghar pisał, że gdy świtem rozwierał powieki, nie mógł się wyzbyć wrażenia, jakby ktoś przez noc całą spuszczał z niego krew. Nadto każdym rankiem odnajdywał coraz to nowe sączące się rany, a to na udzie, a to na rękach, a to na szyi. Trudno jednakowoż orzec czy prawdą to było, czy obłęd już całkowicie zawładnął umysłem samozwańczego wygnańca. Nie to jednak frapowało mnie najmocniej, wciąż szukałem wiadomych wskazówek. I w końcu je odnalazłem. Nie byłem uprawniony by robić notatki, ale ten wyjątek chyba sto razy przestudiowałem i w pamięci wyryłem każdy jego przecinek. Niemalże przy końcu tekstu, gdy Ten Który Uciekł od około dwóch tygodni na ziemiach strzyg był już, napisał tak: „[…] łapiąc kurcz[owo?]. dzierżąc kruszeją[ce?] wniwecz konary, na ostatek żem się z oparzeliska [wy]dobył, by ziemi [suchej?] pod stopą [nieczytelne]. Pierwszy [czas? raz?] od [nieczytelne] do tej mrocznej kr[ainy?] me stopy doświadczyły czegoś namiastką starego, dla mnie już straconego świata [będące?]. [Nieczytelne] [nieczytelne] teren wznosił się, [kilka wyrazów nieczytelnych] niewiarygodne po [takim? tylu?] dn[iach?] wędrówki [nieczytelne] płaskich grzęza[wisk?]ach. I nagle [nieczytelne] to – olbrzymie oczod[oły?] nieboszczyka ziejące czer[nią?] [nieczytelne] i wyrastają[ce? cych?] z nich paproci i nikłych kolcz[nieczytelne] [nieczytelne]. [Nieczytelne] jakąś trwogą, [nieczytelne] [nieczytelne] czeluść, zatęchła zgnilizna spomiędzy [nieczytelne], obłupionych kamie[nnych?] zębów uchodząca. [Nieczytelne] [do?] ucieczki, po[nieczytelne?] i [nieczytelne] w dziurę. [Nieczytelne] [nieczytelne] w coś twardego, jaką [nieczytelne] płytę zdobioną wys[krobaną?] podobizną [nieczytelne] czarnego, z ziemi wy[chodzącego? pełzającego?] monstrum i [nieczytelne] koło niego trzema pi[onowymi?] kreskami na [nieczytelne] inne skier[owane?] w dół [nieczytelne] były – coś [nieczytelne] potr[ójna?] strzała. Swąd zgnilizny [nieczytelne] i tu, więc bystro wydo[nieczytelne] z niej i z trwogą [nieczytelne], żem [nieczytelne] we wnętrzu gęby kol[ejnego?] nieboszczyka. Owładnięty [nieczytelne] przerażeniem [nieczytelne] [nieczytelne] oparzelisko [nieczytelne] zakończyć w nim żywot, byle jeno zbiec z [nieczytelne] wzgórza. Szczę[ściem?] swym [nieczytelne] na [nieczytelne] zmurszałymi konarami płyc[iznę?] i chybcikiem [nieczytelne] [nieczytelne] pędząc [nieczytelne] [nieczytelne], ścigany kosz[nieczytelne] odorem gni[jących?] zwłok […]”.
Powrót mój do Dordony wypadł w 772 dzień od zgonu Antareza. Z myślą o śmierci pogodziłem się już do reszty, jako iż czasu zbyt mało ostało się, by zawalczyć o życie. Ale (imaginuję, że to jeno Ty możesz pojąć) odrzucając dalszy bój, doszczętnie mogłem poświęcić się temu, co tak w rzeczy samej frapować mnie nie przestawało po zapoznaniu się z zapiskami Turghara. Temu oto, że relacja ona nowe światło rzucała na to, czemu całe swoje życie poświęciłem, rozważaniom tyczącym się prapoczątków człowieka na Pernabiozie. Nie będę Cię tu zamęczał szczegółami, bo to przecie nie one są celem tej epistoły, ale doszedłem do konkluzji przewrotowych wręcz, które każą na wskroś odmiennie spojrzeć na genezę cywilizacyjnego procesu na naszych ziemiach i gdzie indziej dopatrywać się jego korzeni! W każdym razie zostawiam Ci w swej pracowni wszystkie notatki, które udało mi się na ten temat sporządzić i materiały, które udało się zgromadzić. Gdyby intrygowało Cię to, to masz do nich pełny dostęp, a Fasfoo będzie do Twoich usług, aby wdrożyć Cię w to wszystko. U niego odnajdziesz też dokumentację z wszystkich sezonów badań wykopaliskowych na Bubaraku, które prowadziłem.
I teraz najważniejsze… Żywię nadzieję, mój stary przyjacielu, że znasz mnie na tyle dobrze, że wiesz, że pragnieniem moim nie szukanie zemsty za śmierć swoją jest, ani nade wszystko wciągnięcie Cię w jaką awanturę. Tu gra toczy się o wiele, wiele poważniejszą materię. Nie mam na to niestety twardych dowodów, ale żywię głębokie przeświadczenie, że kombinacja numerologii zumeridyjskiej, liczby końca czy też przejścia, strzyg, sojuszu Astimary z Tindrem zwieńczonego powołaniem Ziemi Czarnych Bogów i niezwykła ekspansywność polityki astimarskiej w ostatnich latach oznaczać może nadchodzące mroczne czasy dla wszystkich. A wszystko to będzie miało swoje tragiczne zwieńczenie w 777 roku. Rozumujesz pewnikiem, że to przecie pieśń odległej przyszłości, po co frasować się, skoro mamy jeszcze 72 lata. Otóż właśnie nie – jestem przekonany, że strzygi i władcy Astimary inną rachubę czasu posiadają, taką co podpiera się ich własną mitologią albo kronikami (Księga?), których my nie znamy i ta rachuba czasu jest oparta o punkt kilkadziesiąt lat przesunięty wstecz. Możemy być więc dużo bliżej 777 roku, niż się nam wydaje. Powszechnie przyjęty na świecie rok 0 opierał się na chronologii naszych bubarackich znalezisk. Ale dane nam było przebadać jeno fragment nekropolii, nigdy nie odkryliśmy śladów osady, która musiała przecie istnieć, należy więc zakładać możliwość przesunięcia datowania najstarszych śladów człowieka na Pernabiozie, a tym samym naszego roku 0, nawet o sto lat. Moja kalkulacja, w oparciu o to, co się obecnie na świecie rozgrywa, jest taka, że rok 777 nadejdzie w przeciągu około 5 lat…
Tobie pozostawiam osąd dorzeczności tego, co napisałem i zupełną swobodę tego, co z tym zrobisz. Chcę jeno, abyś wiedział, że uważam Cię za jedyną osobę na ziemi zdolną dotrzeć do sedna rzeczy i rozwikłać zagadkę. I jeszcze na sam koniec – mimo iż za trzy dni umrzeć mam, to czuję się zupełnie normalnie i nic mi nie dolega. Może to wszystko złym snem się jeno okaże…”