Przejdź do treści
Strona główna » Blog o fantastyce » Topielicowy staw

Topielicowy staw

Topielicowy Staw, zwany niegdyś Wodą Wykidajły od parobka, który spalił gospodę stojącą nad
brzegiem, z dawien dawna cieszył się ponurą sławą. Zdaniem profesora Bersedarosa, uczonego
Akademii Dordońskiej oraz wybitnego znawcy dziejów Avalingów i Kantabanurów, to właśnie tutaj
zawiązała się cywilizacja pierwszych ludzi Wschodniej Pernabiozy. Profesor wraz z grupą studentów
badał swego czasu wzniesienie Bubarak, zwane także Wzgórzem Czaszek, usadowione na południowym
brzegu stawu. Budzące grozę odkrycia znalazły stałe miejsce w podręcznikach, choć nie wszystkie
znaleziska zostały całkowicie wyjaśnione. Badacze natrafili na ślady okrutnych rytuałów odprawianych
najprawdopodobniej przez pierwszych osadników. Cmentarzysko, pełne nienaturalnie
zdeformowanych zwłok, które znaleziono na Wzgórzu Czaszek, Bersedaros interpretował jako
pozostałość po prastarym rytuale. Według niego ofiary z ludzi składano władcom, których grzebano w
monumentalnych grobowcach skalnych wykutych w kształt czerepów. Ani jednak profesor, ani nikt inny
nie był w stanie wyjaśnić, co spowodowało potworne deformacje ciał.

Odkrycia dokonane na Bubaraku wydały się Bersedarosowi na tyle istotne, że podczas dorocznego
Zgromadzenia Akademii Dordońskiej zaproponował nowy kalendarz, uznając początek osadnictwa na
wzgórzu za rok zerowy w dziejach ludzkości. Katedra Stratygrafii ochoczo przystanęła na ten pomysł,
jako że naukowcy, zajmujący się porządkowaniem wiedzy o świecie, od lat nie umieli się porozumieć w
kwestii wyboru sposobu obliczania czasu, co prowadziło czasem do absurdalnych wręcz dyskusji na
najprostsze nawet tematy. Sporządzono wtedy dokument, który szczegółowo uzasadniał propozycję
Bersedarosa, i rozesłano go do wszystkich znaczących uczelni Pernabiozy. Po uzyskaniu przychylnych
opinii autorytetów naukowych przedstawiciele Akademii Dordońskiej zaprezentowali ujednolicony
kalendarz jednemu z najpotężniejszych władców pernabijskich, Mantagoranowi II Wspaniałemu. Wyszli
z założenia, że pozostali monarchowie chętniej podporządkują się nowemu systemowi, jeśli zostanie
wprowadzony przez odpowiednio wpływową postać. Tak się rzeczywiście stało i w początkach VIII wieku
system ów zadomowił się w Pernabiozie na dobre.

Jak wynikało z kolejnych badań profesora Bersedarosa, około sto pięćdzięsiątego roku ludność
zamieszkująca Bubarak zniknęła bez śladu. Choć szczegółowo przeczesano warstwy kulturowe, nie
odnaleziono w nich żadnych uchwytnych śladów wojny, moru, głodu czy pożarów. Wyglądało na to, że
któregoś dnia mieszkańcy wzgórza zapakowali cały dobytek i wynieśli się w nieznane miejsce. W
studium Hiatus osadniczy na Wzgórzu Czaszek (który był przyczyną wzmożonej senności wielu żaków
Katedry Stratygrafii) Bersedaros zawarł tezę, że miejsce owo zostało opuszczone na mniej więcej
osiemdziesiąt lat, a kolejni osadnicy kolonizujący okolicę reprezentowali diametralnie różną kulturę i
odmienny etnos niż ich poprzednicy.

Najstarsze wzmianki z ksiąg przechowywanych w Wielkiej Bibliotece w Leriesyntrze wskazują, że około
dwieście dwudziestego piątego roku nowi przybysze rozpoczęli budowę pierwszej osady, nazwanej
Gendrem. W eposie na cześć jednego ze starożytnych władców, Tndira III, pojawia się opis
Topielicowego Stawu. Anonimowy autor po raz pierwszy nazwał go Wodą Wykidajły i nadmienił, że
miejsce to pełne jest „złych ech i opętanych śmiechów”. Ponura sława i niepochlebne literackie przekazy
nie przeszkodziły postępującemu osadnictwu. Okolice Wody Wykidajły zaludnili właściciele karczm oraz
ludzie trudniący się obsługą traktu wiodącego z Gendru do Tanderu, osady nazywanej inaczej Miastem
Drwali, położonej wśród bagien gęstej puszczy.

Historia wspomnianej okolicy obfitowała w przypadki niezwyczajne i krwawe, choć niewątpliwie
barwne. Na wspomnienie zasługuje zwłaszcza wydarzenie opisane w kronice Pulcharda Trzy Palce w
rozdziale Szaleństwo Vesemora. Vesemor, syn władcy Gendru Danajora Potężnego, przybył ongi do
jednej z oberż znajdującej się w pobliżu Wody Wykidajły. Jak podaje Pulchard:

Z przyczyn niewiadomych panicz od stołu się porwał i w szale dziwnym swych kompanów rzezać począł,
a wszystkim, którzy nie zdołali salwować się ucieczką, serca wyrywał i na ziemię ciskał, by po nich tańczyćwściekle.
Na sam koniec zaś, kiedy posoka zbryzgała dokumentnie podłogę i ściany, ci, którym udało się
ujść z życiem, bo we wściekłości swej Vesemor ich nie dostrzegł był pod stołami skrytych, ze zgrozą
obserwowali, jak młody pan gacie opuścił, rzyć wypiął i dorodne łajno między trupy a wyrwane serca
posadził.


Nikt ani pisnął, by syna Danajora Potężnego postawić przed sądem albo przymusowo leczyć ogniem i
pijawkami jak innych opętanych. Bezpiecznie wrócił do Gendru, gdzie od tej pory srogo dawał się we
znaki poddanym swego ojca. Jego nocne eskapady wspominano ze strachem i cichcem spluwano na
pohybel paniczowi. Do domów zamożnych mieszkańców miasta wchodził jak do siebie, żeby bez
pardonu żądać jadła, napitku i miejsca w łożach co bardziej urodziwych białogłów. Trwało to latami.
Niechęć do młodego tyrana rosła i przeradzała się w żywą nienawiść, która wzmogła się jeszcze, gdy
objął tron po śmierci swojego ojca. Wybuchły wówczas krwawe zamieszki, stłumione przez siepaczy
Vesemora. Jak wspomina Pulchard Trzy Palce:

Buntowników nowy władca ukarał bez litości. Ci, którzy nie oddali ducha podczas ruchawek, zostali
ukarani metodą decymacji, to jest zabiciem każdej dziesiątej osoby wśród wszystkich buntowników, ich
krewnych i przyjaciół. To i uprzednie wydarzenia spowodowały, że z dotychczasowych mieszkańców
Gendru ostała się mniej niż połowa. Kto wie, jak długo owe krwawe wypadki trwać by mogły, bo nowy
król Vesemor w zabijaniu rozmiłowany był jak mało który, gdyby fortuna nareszcie się od niego nie
odwróciła – oto własny syn jego, Tungahar Rozjemca, spisek zawiązał i osobiście ojcu sztylet w pierś
wraził, tą ostatnią zbrodnią kładąc kres latom krwawym. Ów zaś, który od krwi i smrodu swoją
zbrodniczą drogę rozpoczął, jako Vesemor Szalony potomnym znany będzie, a ci niech znają jeszcze, że
ciało okrutnika wrzucono do Wody Wykidajły na ostateczne pohańbienie i rybom na żer.


Niesława Wody Wykidajły przybrała na sile około roku pięćset trzydziestego, gdy mętna toń wyrzuciła
na brzeg pierwsze zmasakrowane zwłoki ludzkie. W kolejnych latach liczba wyławianych ciał rosła.
Datowany na rok pięćset trzydziesty ósmy anonimowy przekaz opisuje potwora, nazwanego przez
okoliczną ludność Trzewiożercą, jako winnego śmierci dziesiątek ludzi.

Na mieszkańców wiosek i przysiółków, rozsianych tak gęsto wokół jeziora jak nigdy przedtem i nigdy
potem, padł blady strach. O ile ktoś naprawdę nie musiał, nie zbliżał się do wody. Ustały wesołe kąpiele
w czasie letnich upałów, nikt też nie prowadzał bydła do dawnych wodopojów. Starszyzna lokalnych
osad w desperacji sięgnęła do metod drastycznych. Uradzono, że dwa razy w roku, w czasie przesilenia
letniego i zimowego, zamieszkującemu jezioro demonowi składane będą ludzkie ofiary. Tak też się stało
i wiele młodych, odurzonych ziołami i ubranych tylko w biżuterię i kwietne wianki dziewic oddało życie
w imię bezpieczeństwa większości. Na niewiele się to zdało – ludzie wciąż ginęli. Niebezpiecznie było
nie tylko chodzić w nocy po wioskach, ale i wypasać owce w biały dzień. Co więcej, zniknięcia zdarzały
się coraz dalej i dalej od Wody Wykidajły. Nie pomogło nawet wysłanie przez namiestnika zbrojnych
oddziałów do kontrolowania traktu między Siranomą a Tanderem. Sam namiestnik stracił zaś życie w
nader nieprzyjemnych okolicznościach, gdy spieszył na odsiecz porwanej przez Trzewiożercę córce.

Dilia, białogłowa o niewielkiej wyobraźni, za to bardzo kochliwa, wybrała się pewnego dnia do Tanderu,
do swego sekretnego kochanka. Wprawdzie jej lektyce towarzyszyła grupa uzbrojonych w siekiery
drwali przysłanych przez ukochanego, ale żaden z nich nie śmiał towarzyszyć damie, kiedy zażądała
krótkiego postoju i udała się na stronę. Lubujący się widać w tego rodzaju szczegółach Pulchard Trzy
Palce w rozdziale Śmierci dalsze nad Wodą Wykidajły miejsce mające podaje, że:

Dzielni siekiernicy ostatnie co usłyszeli to donośny odgłos wiatru tylnego, za którym wrzask srogi od
samki poszedł. Chociaż mężowie w obawie byli, cóż namiestnik powie, że córkę na uciechy cielesne w
drodze pilnowali, radzi nieradzi do Siranomy pognali po posiłki, by samce na odsiecz ruszyć. Namiestnik
na okoliczności uwagi nie zwrócił i strachem o jedyne dziecko gnany, sam na czele pogoni stanął. Takżei demona udało się wytropić, lecz gdy osaczon, norę swą opuścił z samką na rękach, okazało się, że
strzały się go nie imają, a on sam w szał wpadłszy, po kawałku żywcem wygryzać białogłowe ciało zaczął.
Na widoki te krwawe a okrutne namiestnika Siranomy nagła słabość tknęła i, posiniawszy na gębie na
ziemię, osunął się i skonał, na kaźń córki patrząc.
Po tragedyji owej szlak do Tanderu zamknięto na dobre, skutkiem czego osada wkrótce wyludniła się i
pochłonęły ją bagna okoliczne. W okolice Topielicowego Stawu czy też Wody Wykidajły nikt już nie
zapuszczał się, zupełnie jakby ją powietrze morowe tknęło czy insza klątwa.


Minęło kilkadziesiąt lat. Słuch po Trzewiożercy zaginął. Z czasem mieszkańcy sąsiednich osad zapomnieli
o grozie i zaczęli na nowo korzystać z dobrodziejstw przeklętego stawu. W roku pięćset osiemdziesiątym
czwartym, podczas wyjątkowo upalnego lata, mieszkanka Jaskółczej Sadyby, Tina, udała się wraz z
ukochaną ośmioletnią córką Kelą zażyć ożywczej kąpieli. Oddajmy głos nieocenionemu Pulchardowi
Trzy Palce:

Kiedy Tina z wody wyszła i szatę swą oblekała, na mgnień kilka dziecię swe z oka spuściwszy, srogi bulgot
spod wody się podniósł, a zaraz na powierzchnię krwawe flaki i kawałek skalpu wyrzuciło. Matka w
rozpaczy w toń skoczyła, na kosztowną suknię nie bacząc, ale wszystko na próżno. Odtąd Tina, miano
Obłąkanej na dobre zyskawszy, po okolicznych lasach się włóczyła, a ci, którzy ją spotkali, w te pędy
ucieczką się salwowali, gdyż szaleństwo w oczach miała, bez ładu i składu wrzeszczała, jak stara
wiedźma rechotała i tańczyła niczym kulawa dziewica na równonoc wiosenną.


Wkrótce słuch o Obłąkanej Tinie zaginął i wszyscy przemyśliwali, że jakiś niedźwiedź ją do gawry swojej
zaciągnął i posiłkiem uczynił, jednak ona, cudem siłę umysłu do kupy pozbierawszy, do Dordony
podążyła. Tam miała nadzieję, pocieszenie znaleźć na dworze królewskim, przy którym mąż jej, Eleander,
służbę dzierżył. Tu ją znowu kolejna tragedyja spotkała, gdyż Eleander, plwając na honor rycerza,
pieniądze na pobyty w zamtuzach, nałogowe w kości granie i gorzałę tracił, a przybyłą żonę, zamiast w
strapieniu pocieszyć, bez skrupułu jakiego do lupanaru oddał, któremu olbrzymie pieniądze winien był.
Doświadczona przez los Tina rok pierwszy zadkiem darmo robiła, lecz i z tego nieszczęścia wydźwignąć
się potrafiła. Rachunki męża wyrównawszy, odkładać pieniądze z nierządu poczęła i po kolejnych dwu
rokach z jakim takim kapitalikiem w podróż do Górskiego Mędrca z Tindru samopas się udała. Ten,
historię nieszczęsnej poznawszy, rozpoznał w poczynaniach potwora rodowód jego: skądinąd jak z
Merimde wywodzić się miało plemię demonów, niemożliwych do zabicia ani żelazem, ani ogniem. Istniał
wszelako niezawodny sposób na zniszczenie tego, co w Wodzie Wykidajły było się zagnieździło,
mianowicie diabelstwu śmiertelnie szkodzić miała woda ze świętego źródła Hilkrafta, bijącego wysoko
w górach.


Tina, nie zwlekając, udała się wysoko w góry wraz z tragarzem wynajętym, by ogromne dzbany w tę i
nazad dźwigał. Z cennym ładunkiem w rodzinne strony powróciwszy, tragarza odprawiła, a sama w jako
tako pobudowanym szałasie nad brzegiem jeziora się zasadziła, strzały i łuk w wodzie magicznej
umoczywszy. Po kilku dniach Trzewiożerca z jeziora wyjrzał i wnet poczuł, że mokrą strzałą rażon, aliści
nic, krom słabego dymu z piersi, się mu nie stało. Strzała przeszła przezeń jako przez opar mgielny, tyle
że potwór znać mocno wystraszon, plusnął na powrót w tonie i przez dni następne ani dychał. Księżyc
musiał dwa razy urosnąć i zaś sklęsnąć, dopiero Tina znowu miała okazję ujrzeć demona, jak pośrodku
ciemnej nocy z wody ostrożnie się wynurzył. Tym razem mądra białogłowa strzały nie wypuściła, czekała
jeno, aż paskudztwo się oddali. Minęło czasu małowiele, a ówże powraca i w obmierzłych łapskach
kwilące nagusieńkie niemowlę niesie. Nie myśląc wcale, Tina tyle wody wypiła, ile tylko radę dała, resztą
od stóp do głów się oblała i potworowi naprzeciw wyszła! Ówże rzucił się na nią i zęby w jej ciele zatopił,
kiedy nagle woda ze źródła Hilkrafta działać zaczęła i stwora sił pozbawia! Trzewiożerca ryczał, jakby
stado tysiąca byków naraz komu przyszło na myśl znakować rozpalonym żelazem, i oto nagle skurczyłsię, zmalał i znikął, jeno kupa śmierdzącego łajna po nim pozostała, a w tym smrodzie leżało dziecko
żywe, zdrowe i płaczem głośnym się zanoszące.

Dodaj komentarz